W piątek, mimo kropiącego deszczu, postanowiliśmy zwinąć manatki spod mostu Tjornbron. Nie przewidzieliśmy jednak, że rozpada się na dobre. Usiedliśmy na przystanku próbując przeczekać ulewę, bo potem planowaliśmy złapać stopa. Znów jednak okazała się prawdziwa zasada "po prostu nic nie planuj". Deszcz padał i padał, choć Bart próbował go zaklinać na różne sposoby. Nie uwierzył w teorię bąbelkową, którą objawiła mu Sisi (*teoria bąbelkowa = jeśli pada i robią się bąbelki, to będzie padało jeszcze długo) i ochrzcił ją mianem zabobonu. Tymczasem deszcz jakoś nie planował przestać padać. Po dwóch godzinach (i wielu głupawkach Sisi, która z braku zajęcia odczyniała na przystanku dzikie tańce-wygłupiańce) postanowiliśmy jechać autobusem do Uddevalli. No i znów okazało się, że nie możemy zapłacić za autobus gotówką. Na szczęście kierowca akceptował płatność kartą. Jednak dziwnym trafem padł mu czytnik kart (albo rozgromiły go nasze polskie Visy). Dlatego powiedział nam, że mamy "happy hour" i te 60 km przejechaliśmy za free:) W Uddevalli złapaliśmy autobus do Stromstad położonego przy granicy z Norwegią. Zamierzaliśmy tam nocować, ale wciąż lało, więc postanowiliśmy iść za ciosem i jechać aż do Oslo. Tam mieliśmy "coś" wymyślić.
"Coś" wymyśliło się samo. Kiedy zobaczyliśmy to paskudne miasto, które wygląda jak miks wielkiego placu budowy (a przynajmniej jego przedmieścia) z wieżowcowym molochem, stwierdziliśmy, że nie chcemy być tam ani chwili dłużej. Dlatego o 23:30 wpakowaliśmy się czym prędzej w autobus do Stavanger i po 8 godzinach (w trakcie, których mogliśmy podziwiać cudne widoki za oknem. Spodziewaliśmy się fiordów i nieskażonej niczym natury, ale to co zobaczyliśmy zdecydowanie przewyższyło nasze wyobrażenia) wylądowaliśmy w trzecim co do wielkości mieście Norwegii:)
8 lipca zakończyła się też nasza przygoda ze Szwecją. Dlatego postanowiliśmy zrobić podsumowanie wrażeń z tego kraju:) Oto nasze przemyślenia:)
Tak Sisi i Bart widzą Szwecję:
*Przemili ludzie. Uśmiechnięci, ciepli i pomocni:) Nawet niepytani, kiedy widzieli, że rozglądamy się z mało rozgarniętymi wyrazami twarzy, podchodzili do nas z własnej inicjatywy i pytali czy mogą nam pomóc:) Wśród 19 narodów z jakimi zetknęła się Sisi, ten uważa jak na razie za najsympatyczniejszy:)
*Kulturalni kierowcy. Jeżdżą przepisowo. To co najbardziej nas zdumiało, to to, że Szwedzi zatrzymują się jakieś 10 metrów przed przejściem dla pieszych, żeby umożliwić im przejście. No i robią to już wtedy kiedy ów pieszy nawet nie zdąży znaleźć się w bliskim pobliżu krawężnika. Zastanawialiśmy się z Bartem czy nam któryś Szwed nie przyfasoli jeśli nie skorzystamy z jego uprzejmości (na zasadzie "przełaź przez te pasy albo w ryjek!")
*Szalona pogoda. Słońce, chmury, słońce, chmury, deszcz, słońce i tak na przemian. Oczywiście wszystko non stop z wiatrem w bonusie. Non stop się rozbieraliśmy i ubieraliśmy. Pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. Potem się wycwaniliśmy i tylko podwijaliśmy i odwijaliśmy rękawy:) Słońce połączone z wiatrem bardzo opala:) Do tego stopnia, że siostra Sisi przez telefon krzyczała do nas "Krem z filtrem, krem z filtrem!".
*Golf, golf i jeszcze raz golf. Wszędzie! No i jeszcze mini golf dla mini ludzi takich jak my;)
*Dziwne gry i ćwiczenia. Rzucanie drewienkami (wyśledziliśmy, że gra nazywa się Kubb, czyli po szwedzku "obrońca". Z tego co zauważyliśmy jest ona bardzo popularna w Szwecji), bieganie dookoła budynku z 10 kilogramowymi ciężarkami trzymanymi za szyją albo dziwaczne wykroki w dużych grupach.
*Sport i ekologia na każdym kroku. Na rowerze jeździ tu chyba prawie każdy, bez względu na wiek. Pedałująca siwiutka jak gołąbek starsza pani tutaj nie dziwi:) Szwedzi popitalają na rowerach, biegają, nordicwalkingują, biegają na nartach po parku albo spacerują. Bez względu na to jaka jest pogoda:)
*Większość osób zna angielski. Zostaliśmy zagadani na amend w pacierzu:)
*Syf w McDonaldzie. Myśleliśmy, że to pojedynczy przypadek, a tu niespodzianka! W prawie każdym Macku (ale i w Burger Kingu) panuje syf absolutny. Podłogi są czarne od brudu jak nasz rodzimy węgiel kamienny, a mopa nie widziały chyba od kilku miesięcy. Wszędzie wala się frytkowo-keczupowo-papierkowy bajzel, a podłoga cała się klei (dosłownie! Kiedy po niej szliśmy wydawała dziwne odgłosy, a buty nam się do niej przylepiały). To dziwne w kraju gdzie domki i ogródki są "wypiłowane" na błysk.
*Dziwaczna kontrola biletów w autobusie. Wpada do niego zgraja kontrolerów (a dokładnie sztuk osiem) wyglądających jak kolejne wcielenie Pudziana i trzepią kilka osób, w tym te wysiadające z autobusu. Potem wysypują się z pojazdu na tym samym przystanku, na którym się wsypały dołączając do kolejnych 8 osób, którzy stoją na tym samym przystanku. Być może czekają by obezwładnić jakiegoś gapowicza. Ale po co komu 16 kanarów w jednym miejscu, to tak do końca, wiedzą chyba tylko Szwedzi:)
Nasze szwedzkie rekordy:
* 1,5 tygodnia bez szorowania swoich członków wszelakich pod prysznicem,
* Najwyższe kibelkowanie na 83 metrach (23 piętro),
* Najdroższe kibelkowanie - 10 koron za jedno siknięcie, ale za to w toalecie było akwarium z rybkami!:D
* Sisi dwa razy złapała stopa!:) Pierwsze dwa razy w życiu:) Póki co jej rekord to godzina łapaczowania:)
* Rekordowe natężenie używania przez Barta angielskiej konstrukcji zdania zaczynającej się od "Is possible" (*czy jest możliwe). To jego tajemny sposób na porozumiewanie się w języku, który dla nas obojga jest jak czarna magia. Po prostu Bart mówi "is possible" po to, żeby się zastanowić nad tym jak dalej ułożyć zdanie.
Nasze wpadki:
* Sisi była tak głodna, że zjadła jabłko z etykietą,
* Bart wypatrywał czegoś przez lunetę, ale drugą stroną. Dziwił się przy tym, że wszystko jest takie malutkie i oddalone. Ale stwierdził, że po prostu w Szwecji konstruują takie dziwne lunety:)
Nasze kempingi:
*Dragso, Karlskrona - 180 kr za namiot, czyli średnio drogo; prysznic dodatkowo płatny 5 kr za minutę; Wi-fi bezpłatne; można podładować sprzęt w recepcji za darmo; daleko do przystanku, bo nie dojeżdża tam żaden autobus; sklepik i budka z hamburgerami,
*Bellahoj, Kopenhaga - 179 kr; można podładować sprzęt w recepcji za 5 kr za sztukę; Wi-fi 20 kr; sklepik; kąpanie bezpłatne; pole o mniejszym standardzie; dobry dojazd do centrum autobusem; sporo osób tam mieszka na stałe, pole ma bardzo fajny klimat, a obsługa jest przemiła, polecamy!:)
*Sibbarp, Malmo - 320 kr z prądem; bez prądu 220; Wi-fi 39 kr za 8h; super dojazd do centrum, bo przystanek jest prawie na polu, prysznic za darmo i do woli, sklepik i restauracja, ale drogo jak na podróżniczą kieszeń; położony przy samym moście Oresund, więc widoki boskie,
*Aspen, 15 km od Goteborga - dobre połączenie z miastem, pociąg jeździ co 30 minut, ale stacja jest 1 km od pola, 200 kr za namiot, brak Wi-fi (SKANDAL!!!;)), kąpanie 5 kr za 4 minuty (ale głupi system, bo kasę najpierw trzeba nabić na kartę, którą się dostaje. Jak zabraknie ci środków na karcie, możesz wylądować pod prysznicem z namydloną czachą, ale bez wody. Lecisz wtedy z gołym tyłkiem do pani z recepcji, żeby podładować kartę); rockowe radio w kibelku (hell yeah!), recepcja połączona ze sklepem wyposażona w kilka krzywych (tak twierdzi Bart) jogurtów, mega drogo!; plusem jest położenie nad jeziorem (chyba, że nienawidzicie komarów. Na Aspen są mega komarze mutanty)