Po wysiądnięciu z samolotu nasze pierwsze kroki skierowaliśmy, jak zwykle w nowym miejscu, do informacji turystycznej (mieści się ona na lotnisku w Keflaviku). To kopalnia wiadomości! Nie trzeba brać ze sobą w podróż tysięcy map i przewodników, które sprawiają, że plecak wgniata człowieka w podłogę. Wystarczy iść do informacji, gdzie można nabrać sobie tyle ulotek, mapek i miniprzewodników ile podróżnicza dusza zapragnie (a po zakończeniu pobytu w danym mieście czy kraju, można po prostu je wyrzucić, pozbywając się zbędnego obciążenia). Oczywiście Sisi jak zwykle rzuciła się na całe to ustrojstwo (w Islandii bezpłatne materiały turystyczne są doskonale opracowane!) z zachłannością porównywalną do jej reakcji na słoik kremu czekoladowego. Skakała jak dzika pchła od jednej półeczki do drugiej i od trzeciej stertki do czwartej. Nazbierała tyle makulatury, że mogłaby obdzielić nią wszystkich bezdomnych z Dworca Centralnego. Sisi co chwilę kursowała do Barta, który stał kilka metrów dalej i pilnował bagaży. Z każdą przebieżką (a było ich kilka) Bart dostawał od niej nowe pliczki papierzysk. Sisi wręczała mu kolejne stertki, które Bart za każdym razem przyjmował z oczami wybałuszonymi ze zdziwienia i okrzykiem: „Jeszcze???“. Mogło to mieć związek z tym, że to właśnie Bart musiał je wszystkie władować do plecaka i donieść na plecach do naszego kempingu. Na szczęście (dla Barta) i na zdrowie (dla Sisi) z lotniska w Keflaviku co chwilę jeżdżą flybusy, które podwożą WSZYSTKICH podróżnych tam gdzie ci sobie zażyczą. Koniec z dyganiem ciężkich bagaży przez pół miasta! Co za cudowny kraj, pomyśleliśmy!
To było nasze pierwsze spotkanie z niesamowicie rozwiniętym poziomem turystyki na Islandii. To jak bardzo robi się tu wszystko „pod turystów“ po prostu szokuje! Islandia to kraj gdzie „dojeżdżają, załatwiają, w miarę do przeżycia kwoty za to pobierają“. Na kempingu czy w hostelu (obsługa jest przemiła i robi wszystko, aby człowiekowi ułatwić życie) można zamówić bilety na wycieczkę albo flybus. Przed taką eskapadą, turystów odbierają spod kwatery małe busiki i zawożą na miejsce, gdzie stoi większy autobus (chyba, że jest to wyprawa np. jeepem, wtedy podjeżdża właśnie taki pojazd). Po wycieczce wszyscy odwożeni są z powrotem tam gdzie mieszkają. Takich „wypadów" i atrakcji turystycznych jest tu co nie miara! Jeśli w Norwegii zachwyci kogoś oferta turystyczna, to w Islandii będzie go na nią stać;) Nie jest może tak tanio jak w Azji, ale w miarę przystępnie (mitem jest to, że Islandia to najdroższy krajem w Europie. Po kryzysie gospodarczym, który miał tu miejsce w 2008 roku ceny spadły o jakieś 40%. Dla przeciętnego Islandczyka kryzys był bardzo dotkliwy, ale turyści zdecydowanie na nim zyskali). Dlatego można pozwolić sobie na coś „ekstra“. Szaleństwo quadami w obłokach wulkanicznego pyłu, off-road (jazda samochodem terenowym) po lodowcu, rafting, jazda skuterami śnieżnymi, oglądanie wielorybów i maskonurów z pokładu statku, wynajem koni na przejażdżki, kajakowanie, oglądanie krajobrazów z pokładu helikoptera, polowanie na zorzę polarną, moczenie się w gorących źródłach, wspinaczka po lodowcu, szlajanie się po jaskiniach lawowych, nurkowanie i dziesiątki tras dla wielbicieli górskich przechadzek - to wszystko znajdziecie na Islandii!Biura podróży prześcigają się tutaj w ofertach:)
Kiedy na kempingu rozłożyliśmy namiot, ułożyliśmy zmęczone podróżą kończyny na karimatach i owinęliśmy się po czubek głowy śpiworami, westchnęliśmy z ulgą (bo udało nam się dotrzeć tu w jednym kawałku) i z ciekawością (bo ten kraj bardzo nas zaintrygował): „No i jesteśmy na Islandii!“. Niektórzy myślą pewnie, że ze względu na swoje wulkaniczne pochodzenie Islandii, krajobrazy w tym kraju są szare, smutne i ponure. Nic bardziej mylnego! Chcemy Wam udowodnić, że jest inaczej oraz pokazać różnorodne, różnokolorowe i fascynujące oblicze tego pięknego kraju.
Na początek naszej przygody z Islandią postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę po Golden Circle. Nazwa ta nie ma nic wspólnego ani z obrączką, ani z pierścionkiem oprócz „złotej" nazwy. Jest to trasa turystyczna będąca obowiązkowy punktem „do odhaczenia" dla każdego kto odwiedza ten kraj. "Złote Kółeczko“ obejmuje około 300 kilometrów i kilka różnorodnych atrakcji. Główne przystanki na „złotej“ trasie to Park Narodowy Thingvellir (to tu, w dolinie położonej na styku dwóch płyt tektonicznych - Północnoamerykańskiej i Euroazjatyckiej, do 1799 r. obradował Althing, czyli najstarszy parlament świata. Zbierało się tu kilka tysięcy Islandczyków, którzy obradowali przez kilka tygodni. Można tam oglądać też Drekkingarhylur, gdzie topiono kobiety- przestępczynie), wodospad Gullfoss, który robi niesamowite wrażenie oraz gejzer Strokkur (to największy czynny gejzer na Islandii. „Sika“ on wodą co 5-10 minut . Strumień wody wyrzucany jest na wysokość około 30 metrów. Kiedyś największym gejzerem Islandii był położony obok Strokkura, Geysir. „Strzelał" on na wysokość 80 metrów. Jednak od lat 60. Geysir jest nieczynny. Zepsuli go oczywiście turyści, wrzucający do jego wnętrza tysiące kamyków Sporadycznie zdarzają my się „wytryski“ wody, które następują bezpośrednio po trzęsieniach ziemi. Jednak żądni wrażeń Islandczycy próbują sprowokować Geysir do wybuchów wrzucając do jego wnętrza tony mydła. Ma to za zadanie zmiękczyć wodę, co zmniejsza napięcie powierzchniowe i ułatwia wybuch. My nie próbowaliśmy takiej sztuki, bo czymś się myć trzeba;)) Więcej zobaczycie oczywiście na zdjęciach!:)