Na Islandii znajduje się około 200 wulkanów, z czego czynnych jest obecnie 26. Ponoć w ciągu ostatnich 500 lat z islandzkich wulkanów wydostała się ilość lawy równa połowie ilości lawy ze wszystkich innych erupcji w tym okresie na całym świecie. Ogromnym plusem tej wulkanizmu na Islandii są gorące źródła. Islandia to najbogatszy w energię geotermalną kraj na świecie. Energię tę wykorzystuje się do ogrzewania mieszkań i szklarń (hodowane są w nich między innymi kawa, melony i banany. Na kontynencie europejskim najwięcej bananów hoduje się właśnie na Islandii!), do podgrzewania chodników zimną (montowane są specjalne instalacje), pieczenia chleba (umieszcza się go w specjalnym pojemniku, na kilka dni wrzuca do gejzera i voila! Podobno przewodnicy wycieczek demonstrują parzenie kawy poprzez zalewanie jej wodą ze źródeł geotermalnych właśnie) oraz, oczywiście, do pluskania się w nich!:)
Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie skorzystali z geotermalnych dobrodziejstw Islandii:) Postanowiliśmy wybrać się do osławionego islandzkiego kąpieliska, czyli Blue Lagoon’y (Błękitnej Laguny). To jedna z największych atrakcji turystycznych na Islandii. Laguna położona jest 40 km od Reykjaviku. Zasila ją nadmiar wody z pobliskiej elektrowni geotermalnej. Kąpielisko otwarte jest siedem dni w tygodniu i to przez cały rok:) Woda tutaj ma rozkosznie (mrrrr!:)) przyjemną temperaturę 37-39 stopni i odnawiana jest co 40 godzin. Blue Laguna to jeden z najlepszych (jak nie najlepszy!) kompleks termalny na świecie:)
Do Blue Lagoon’y dotarliśmy busikiem, który zabrał nas spod kempingu (zamówić go można oczywiście na kempingu). Pierwsze wrażenie? Zupełnie inny świat! Czarne, wulkaniczne skały, mleczno-błękitna woda i unosząca się wokół para wodna, tworzą niepowtarzalny klimat. Jedyne co nas odrobinę przeraziło to, mocno zacinający tego dnia deszcz. Co to za radość z moczenia odnóży w cieplutkiej wodzie, jeśli z góry napitala na człowieka zimny, deszczański prysznic:/ Widzieliśmy co prawda zdjęcia Islandczyków, którzy oddają się przyjemności odmaczania w geotermalnych wodach w zimie, nie przejmując się mrozem, ani leżącym dookoła śniegiem. My do takich hardcorowców nie należymy i zdecydowanie wolimy letnie słoneczko!:)
Przed wejściem do przebieralni usiedliśmy sobie przy restauracyjnym stoliku, wypakowaliśmy jedzonko i bezczelnie zajadaliśmy buły zakupione w markecie (zakupy robimy w pobliskim całodobowym1011, który jest niestety dosyć drogi. Najtaniej obkupić się można w markecie Bonus, który poznacie po charakterystycznej różowej śwince:)). Po śniadanku ruszyliśmy w kierunku kas. Porozmawialiśmy sobie tam po angielsku z panem z obsługi, który ostatecznie okazał się Polakiem, kupiliśmy bilety i oto Błękitna Laguna stanęła przed nami otworem!
Nawiasem mówiąc uwielbiamy te sytuacje, kiedy próbujesz porozumieć się z kimś w łamanej angielszczyźnie, rzucasz do swojego towarzysza jakieś słowo po polsku i wtedy wpadacie w śmiechawkę, bo oto stoi przed Wami Polak z krwi i kości:) Na Islandii łatwo o takie sytuacje, bo nasi rodacy są najliczniejszą mniejszością narodową (choć niektórzy twierdzą, że są nią owce, których jest tu cztery razy więcej niż Islandczyków). Spośród 300 tys. osób zamieszkujących tę wyspę, około 10 tys. to Polacy. Być może przybyli oni do tego kraju tak tłumnie w ślad za polskim wafelkiem Prince Polo. Ten czekoladowy przysmak przez wiele lat sprzedawany był na Islandii jako jedna z nielicznych łakoci. Prezydent Islandii,Ólafur Ragnar Grímsson, sprawujący w tym kraju władzę już od 15 lat (dwukrotnie wybrany przez społeczeństwo, a dwa razy nie miał kontrkandydata, więc automatycznie zachował urząd) w 1999 roku powiedział: „Całe pokolenie Islandczyków wyrosło na dwóch rzeczach – amerykańskiej coca-coli i polskim Prince Polo":)
Choć Blue Lagoon’a opisywana jest przez wiele osób jako miejsce bardzo drogie, to naszym zdaniem wcale tak nie jest. Jeśli w Polsce za moczenie się w basenach termalnych zapłacić trzeba 11 zł za godzinę, to kwota 30 euro (ponad 120 zł) nie wydaje się tragicznie wygórowana (a moczyć można się do znudzenia, czyli do 21, bo do wtedy otwarte jest kąpielisko). Dodatkowo Sisi jako osoba niepełnosprawna dostała oddzielne pomieszczenie, gdzie mogła się wykąpać i przebrać, a jej bilet kosztował tylko 10 euro (40 zł z groszami). Bilety do Blue Lagoon’y mają postać różnokolorowych bransoletek. Chipy, które są w nie wmontowane zamykają i otwierają szafki, gdzie można przechować rzeczy. Bransoletki są oczywiście wodoodporne. Dzięki nim można też kupić sobie piwo, lody albo zimny napój w sklepiku usytuowanym w wodzie. Płaci się za to przy wyjściu, gdzie obsługa odczyta z bransoletki kwotę wydaną w Błękitnej Lagunie.
Możemy polecić Blue Lagoon’ę z czystym sercem. Jeśli jesteście już zmęczeni długą podróżą i marzy Wam się relaks, to jest to wymarzony „relaksatorem“. Przez sześć godzin pławienia sie w błękitnej wodzie (deszcz wreszcie przestał padać, choć faktycznie nie przeszkadzał nam jakoś bardzo, kiedy nasze ciałka pławiły się w ciepełku) odmoczyliśmy cały brudek zebrany w trakcie niespełna dwóch miesięcy „dokołokulkowania“. Sisi jest dumna z tego, że pierwszy raz pływała. Co prawda woda ma tam ekstremalne zasolenie, a płynięcie było raczej nieskoordynowanym poruszaniem się w bliżej nieokreślonym kierunku, ale pływała!;) W Blue Lagoonie skorzystać można z sauny, spa, biczy wodnych albo łaźni parowe. Oprócz tego w różnych miejscach porozmieszczane są tam drewniane skrzyneczki z wielką chochlą. Na twarz i ciało nakłada się sobie coś na kształt soli Owo „coś“, tak jak i sama woda z Błękitnej Laguny, ma ponoć zbawienny wpływ na urodę. To tłumaczy fakt, że niektóre panie nakładały sobie tego napraaaawdę duuuużo, licząc może na drugą młodość;). Można też zmówić sobie masaż (kładziesz się na materacu pływającym po wodzie i cię masują:)) albo zjeść małe co nieco w restauracji wbudowanej w skały wulkaniczne. I czujesz się jak w raju!:) A zapach wody, która capi jak zgniłe jaja, po jakimś czasie przestaje przeszkadzać;)
Gorąca woda Blue Lagoon’y bogata jest w różne minerały. Mają one lecznicze działanie w chorobach skóry, układu nerwowego, układu oddechowego czy układu ruchu. Niby samo zdrowie!:) Niestety nie jest chyba w żaden sposób pomocna w leczeniu przeziębienia. Wręcz przeciwnie! Nasze gardzioła, które wcześniej odrobinę pobolewały, po wizycie w Błękitnej Lagunie, rozszalały się na dobre. Załapaliśmy chyba jakiegoś laguńskiego wirusa, bo rozłożyło nas na dobre:/ Sześciogodzinne moczenie się, sprawiło, że Bart wyszedł z Blue Lagoon’y z 38-stopniową gorączką, a Sisi zasmarkana jak nieboskie stworzenie:/
W piątek, kiedy udało nam się odrobinę podkurować, pojechaliśmy pospacerować po centrum Reykjaviku. Oprócz malowniczych uliczek i kościoła Hallgrímskirkja, główną atrakcją jaką mogliśmy zobaczyć było Gay Pride (ichnia Parada Równości). Islandczycy mają bardzo tolerancyjne podeście do „inności". Nawet islandzka pani premier, Jóhanna Sigurðardóttir, ma... żonę (to pierwsza na świecie osoba mówiąca otwarcie o swojej homoseksualnej orientacji zajmująca stanowisko szefa rządu). Atmosfera na Gay Pride była iście piknikowa. Było bardzo kolorowo i radośnie. Nikt w nikogo niczym nie rzucał, ani nie straszył ogniem piekielnym. Wiele osób, bez względu na orientację, miało na sobie tęczowe okulary albo kapelusz (w tym wiele dzieci), a przez jedną z ulic miasta przedefilował barwny korowód. Więcej zobaczycie oczywiście na zdjęciach!:)