Wczoraj po tradycyjnym śniadaniu o składzie: Bart - dwie buły i jogurt, a Sisi buła, jogurt i koniecznie coś słodkiego (w instrukcji obsługi Sisi można przeczytać, że bez słodkiego Sisi nie działa! Codziennie trzeba "naoliwić" jej trybiki czekoladą), ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie Karlskrony. Wciąż zadziwia i zachwyca nas to miejsce. Karlskrona to jedyne na świecie miasto, które jest zbudowanym od podstaw portem wojennym. Z tego powodu została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Niesamowite wrażenie robi też ta niezliczona ilość wysp i wysepek poprzecinana rzekami i jeziorami.
Właśnie na jednej z takich wysepek, Aspo, byliśmy wczoraj (po obowiązkowej porannej kawce Barta). Popłynęliśmy tam bezpłatnym promem, który kursuje co godzinę (z przerwami) wte i wewte. Prom zabiera głównie samochody, ale i Sisi, i Bart (może z powodu krasnoludczych wymiarów) też się tam zmieścili. Wysepka jest bardzo zaciszna i malownicza. Poza sezonem turystycznym mieszka na niej tylko 300 stałych mieszkańców, zajmujących urocze, skandynawskie domki, a ich życie skupia się głównie na ławeczkach ustawionych wokół tamtejszego supermarketu, będącego jedynym sklepem na wyspie. Po wysiądnięciu z promu można sobie wypożyczyć rower i przepedałować wzdłuż i wszerz przez całą wyspę. Jako, że Sisi nie może jeździć na rowerze, nam taka wycieczka nie "groziła". Za to Bart wymyślił, że zamiast rowerem Sisi może na starość popitalać mu quadem po bułki. Na Aspo zobaczyliśmy twierdzę Drottningsskar. Cała wyspa ma odrobinę szkocki klimat i jest fajnym miejscem na spacery. Można tu podpatrzeć jak żyją Szwedzi i podsłuchać ich podsupermarketowych plot.
Wczoraj zwiedzaliśmy też dzielnicę Bjorkholmen, gdzie w XVII wieku mieszkali pracownicy stoczni. Pełno tu małych, uroczych domków. Mawiają, iż ich rozmiary wzięły się stąd, że zostały zbudowane z desek o takich wymiarach, które mogły zmieścić się pod ubraniem stoczniowców wynoszących je ze stoczni:) Ciekawostką jest także to, że większość z tych domków, ma zamontowane do okien sporych rozmiarów lusterka, tak, aby każda żona marynarza mogła widzieć, czy to jej mąż wraca z rejsu i zdążyć ukryć kochanka w szafie.
Dziś mieliśmy dzień leniwca. Spędziliśmy cały dzień na kempingu, aby zregenerować siły, odmoczyć zmęczone nogi i podleczyć nasze przeziębienie (dopadła nas warszawska zaraza, podłapana przez Sisi). Pogoda nie sprzyjała wychodzeniu z namiotu, więc spaliśmy, Sisi uczyła Barta grać w kanastę i planowaliśmy kolejny dzień podróży.Polaków na kempingu nie widzieliśmy, ale Bart wyśledził ich obecność zauważając puszkę po "Żywcu" w śmietniku w męskiej toalecie i krzyknął do Sisi: "Nasi tu byli!".
Z dialogów Sisi i Barta:
Przechodzimy koło łączki ogrodzonej murkiem.
BART: O! Tu jest dobre miejsce, żeby rozbić namiot. Osłonięte drzewami, zaciszne. Tylko, że jest tu jakaś tabliczka. Może napisali na niej, że nie można się tu rozbijać.
SISI: Rzeczywiście jest jakaś tabliczka. (Sisi po chwili zaczyna krztusić się ze śmiechu). Bart, to jest chyba cmentarz. Zobacz, tam są jakieś stare nagrobki (*to był stary cmentarz z kilkoma nagrobkami rozsianymi w dużych odległościach od siebie, dlatego Bart ich nie zauważył)
Siedzimy pod supermarketem na Aspo.
SISI: O! Wszyscy sobie poszli.
BART: Może przez nas, bo śmierdzimy podróżniczym smrodkiem.
SISI: Ale Ty się przecież dziś myłeś. Czyli co, przeze mnie?
BART: To nie ja to powiedziałem:)
Kolejne spostrzeżenia o o Szwedach:
*Jeśli spojrzysz nieznajomemu Szwedowi prosto w oczy, to na 99% on się z Tobą przywita i się do Ciebie uśmiechnie.
*W Szwecji non stop wieje, a pogoda potrafi się zmienić kilka razy w ciągu doby. Płaszcz przeciwdeszczowy, to obowiązkowe wyposażenie podręcznego bagażu, jeśli ktoś nie chce zostać zmoklakiem tak jak Sisi i Bart;)
*Wszędzie w Karlskronie widać motywy morskie - w oknach Szwedzi stawiają modele żaglowców, przed domami w ogródkach mają kotwice itd.
P.S. Podczas wpisywania tej notki w świetlicy na polu namiotowym, przy stoliku obok rozsiadła się para Francuzów w średnim wieku. Rozłożyli sobie kwiecisty obrusik, podsmażyli pierś z kurczaczka w przyprawach, otworzyli butelkę wina i zaczęli jeść, drażniąc zapachem nasze wygłodniałe zmysły i brzuchy. Dla porównania my dziś jedliśmy resztki wczorajszej pizzy. Owinęliśmy ją na noc dwoma plastikowymi antyrobakowymi workami, ale widocznie nie dość szczelnie. Tak jak jeden plemnik do komórki jajowej, tak do naszej pizzy dotarła ogromna gąsienica, która wyżarła Bartowi dziurę w rancie jego pizzy. Tak więc Francuzi zajadają kurczaczka, a my pizzę z robalem, zastanawiając się czy nie zagnieździ nam się w żołądkach chmara insektów, bo nasza gąsienica być może zdążyła złożyć w naszym obiedzie jajka. Właśnie tak wygląda życia Nomada! (*zdjęcia gąsiennicy nie będzie, bo Sisi w panice kazała Bartowi jak najszybciej wyrzucić intruza z namiotu).