Z Kopenhagą, i równocześnie z Danią, pożegnaliśmy się piątkowym spacerem po centrum miasta. Dunolska metropolia na koniec zafundowała nam przepiękną tęczę:) Piątek był też ostatnim dniem roku akademickiego. Dlatego studenci z kopenhaskich uczelni jeździli po całym mieście na platformach barwnie udekorowanych ciężarówek i defilowali po starówce ubrani w charakterystyczne czapki, głośno trąbiąc na trąbkach. Wszędzie słychać było ich kolorowy korowód. Oprócz tego załapaliśmy się na truskawko-lemoniadową wyżerkę w kościele, a Sisi nie mogła się nadziwić czarnym skrzynkom znalezionym w toalecie McDonalda, a przeznaczonym na zużyte żyletki, agrafki i strzykawki.
Do Malmo przytelepaliśmy się pociągiem. Zajęło nam to dokładnie 28 minut i dobiło, póki co, ideę autostopowania. Naszą radość z powrotu na przelicznik 0,44 (szwedzkich koron do złotego) z 0,54 (duńskich koron do złotego) od razu przyćmiły problemy z komunikacją. Gdy już udało nam się odnaleźć autobus, który jechał w okolice naszego kempingu (znikąd pojawił się pan, który powiedział nam w jaki autobus wsiąść i w równie tajemniczy sposób zniknął), okazało się, że nie można kupić pojedynczego biletu. Żeby dostać bilet elektroniczny trzeba było wysłać sms na numer 72040 o treści MAD.Jednak zamiast owego biletu dostaliśmy zwrotny SMS o zmysłowej treści "Cześć Kotku, właśnie zmieniłam numer - możesz mnie złapać pod 729**. Napisz mi koniecznie co teraz porabiasz (2 zł netto / 2,46 z VAT). No tak! - oświeciło nas. Przecież takie numery w Polsce zarezerwowane są dla przeróżnych gier, konkursów i innych pierdół. A Sisi już się zastanawiała czy nie zacząć być zazdrosna o tę tajemniczą kotkę. Po obejściu wszystkich zakątków dworca, przepytaniu prawie każdego żywego ludzia w promieniu kilometra i pośród okrzyków Sisi "Ale dziwnie! Co to za miasto, że normalnych biletów nie można kupić", wreszcie kupiliśmy kartę Jojo. Zbliża się ją przy wejściu do autobusu do specjalnego "pikacza", który za każdy przejazd zabiera 14 koron od krasnoludczego łebka.
Następny dzień, czyli niedzielę postanowiliśmy przeznaczyć na pierwsze zwiady, żeby obeznać się z nowym miastem. Urok Malmo, miasta tatuażystów i fryzjerów (bo takie salony dominują na ulicach Malmo) możecie zobaczyć na zdjęciach:)
WIADOMOŚĆ Z PRZEDOSTATNIEJ CHWILI!
Komentarz mamuto-tatutów zamieszczony pod poprzednim postem w brzmieniu: "jak się okazuje zbyt intensywne włupianie się w dunolki może być niebezpieczne!!!!!!!! oprócz namoczonych herbatek mogą być pomocne plasterki z surowego ziemniaka; pa,pa:)" zrozumiany został nieco opacznie przez naszych przyjaciół. Myśleli oni, że Bart został znokautowany przez bojfrenda jednej z urokliwych Dunolek, w które wpatrywał się Bart. Dobijali się do nas rozpaczliwymi sms-ami z zapytaniem o jego oczno-śliwowy stan. Śpieszymy z wyjaśnieniem, że ani żaden zaborczy Dunol, ani zazdrosna Sisi nie przysoliła Bartowi. Biedaczysko nabawił się po prostu zapalenia spojówek i to na tę przypadłość mają pomóc pyrki albo torebki herbatki położone na oczach (takie torebki Sisi zdobyła i bohatersko okładała nimi Barta). Tak więc nie minęły dwa tygodnie podróży, a na pokładzie podróży dookoła kulki są już dwa "niesprawniaki" - jeden kulak co się powoli kula, a drugi oczowy niewidok. Ale idzie ku dobremu!:)
Z dialogów Sisi i Barta:
Sisi w autobusie chce się złapać barierki. Jednak pod swoją dłonią czuje coś miękkiego. Okazuje się, że chwyciła jakiegoś pana w mocno średnim wieku za ramię. Sisi odruchowo wypaliła po polsku: "przepraszam", a potem z nieokiełznanym chichotem oznajmiła Bartowi:
Myślałam, że pan jest barierką!
Sisi i Bart próbują się dogadać co do tego, kto dziś kupuje coś do picia i tym samym zmuszony jest do mówienia po angielsku:
SISI: Ty gadasz, zamawiam!
BART: O nie! Ja autobusiłem (*z krasnoludczego na polskie - kupowałem bilet w autobusie)
Bart grozi Sisi: Uważaj, bo ja teraz jestem globtroterem!
Pan w sklepie na polu namiotowym pyta nas czy płacimy razem, czy osobno. My odpowiadamy, że osobno (po angielsku separately). Bart płaci, więc za swoje zakupy, a Sisi znów zabrakło drobniaków. Dlatego sięga do portfela Barta, by wyjąć z niego brakującą kwotę. Sprzedawca zaczyna chichotać i z ironią mówi: Yaaaa, separately (*Jaaaaaaaasne, oddzielnie).
Jako, że Bart źle się czuł, Sisi przejęła mapę. Chcieliśmy iść do kościoła Sant Petri Kyrka z XIII, gdzie miał znajdować się największy ołtarz w Skandynawii. Wchodzimy do środka, a tam niepowalających na kolana rozmiarów ołtarzyk. Po krótkiej chwili stwierdziliśmy jednak, że może w Skandynawii robią mini ołtarze, a to te polskie są po prostu tak bycze, że każdy inny wydaje się być miniaturką.
BART: No ale, ten kościół nie wygląda na XIII wiek.
SISI: Oj tam! Gadasz! Przecież tam farba odchodzi!
Potem jednak, gdy dalej zwiedzaliśmy Malmo, Bart zauważył inny wysoki kościół. Okazało się, że właśnie to jest Sant Petri Kyrka, a nie ten kościół w którym byliśmy wcześniej:)
Bart i Sisi kupili sobie sok mango (na który oczywiście nalegała owocożerna Sisi). Sisi chciała od razu otworzyć sok, ale Bart kategorycznie zażądał, żeby najpierw wypić wodę, która jeszcze się ostała.
SISI: A można pić równolegle? (*sok i wodę)
BART: Nie można!
SISI oburzona: Jak nie można? Piloty to można układać równolegle, a pić nie można?(*Bart ma manię układania pilotów od telewizora równolegle do siebie i krawędzi stołu)
Ładujemy komórki na polu namiotowym. Bart położył swoją na ziemi.
SISI: Nie kładź na ziemi, bo ci jakiś kret wyjdzie i coś zrobi z telefonem.
BART: Taaaaa! Wejdzie mi na komórce w Internet i pościąga zdjęcia gołych kretek (*samice kreta w języku krasnoludczym)